Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Michajło! — jęczała Zosia.
— A ty, panie, uważaj! — zwrócił się sołdat do pana Granowskiego, surowo mu grożąc wielką rękawicą, — żeby jej tu krzywdy nie było. Uważaj! Jeżeli Bóg ustrzeże a pozwoli, przyjdę, zobaczę. A gdybyś jej krzywdę jaką wyrządził, pamiętaj! Niema kary zbyt wielkiej na ciebie! Już ja ciebie znajdę. No, żegnaj!
Zawrócił, jak na mustrze, i z cichym jękiem wyszedł z podziemia. Dziecko, zanosząc się od płaczu, skoczyło za nim, ale je nauczycielka powstrzymała. Pan Granowski nie protestował na razie, ale po chwili rzekł do nauczycielki z ukłonem:
— Jestem Granowski, ze dworu w Debrzach.
— Wiem, jaśnie panie... — odrzekła ze śmiesznym dygiem.
— To tam „jaśnie“... Biorę, pani, na siebie tę sierotkę. Wyjdę zaraz na świat i zajmę się jej losem. Będę śledził, czyja ona jest, a może uda się znaleźć rodziców, lub krewnych. Jeśli nie odnajdę nikogo, uznam ją za swoją, dam nazwisko, dom, opiekę, wychowanie, naukę...
Nauczycielka opuściła ręce i przymknęła powieki. Twarz jej stała się znowu martwo spokojna, jak dawniej. Oczy z pod rzęs smutno patrzyły na główkę małej Zosi. Po chwili rzekła:
— Ja nie mogłabym jej dać nic. Literalnie nic a nic. Ale choć na tę jedną noc może mi jaśnie pan da maleństwo, pod pelerynę. Przypomniałaby się matka...
— A czy pani nie ma gorączki? Mnie się zdaje,