Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawać nieco z tyłu, Jasiołd przypatrywał się owemu panu Granowskiemu. Jeszcze też takiej elegancyi ubrania nie wdział, jak żyje! Wszystko było niby to proste, skromne, takie samo, jak u wszystkich, a jakież inne i ładne! Uderzyło młodego obserwatora, iż ten wiekowy pan nie musi znowu tak pasyami lubić pięknego porucznika, gdyż spojrzenia, które rzucał, były tak miłe, jakby miał oczy solą zasypane. Ci panowie rozmawiali jednakże tak wesoło i słowa ich były tak życzliwe, że Jasiołd przyszedł do przekonania, iż nieprzyjazne, pełne głębokiej zawziętości spojrzenia obudwu muszą być chyba wynikiem wyższej mody, subtelnych obyczajów na wielkim świecie. Wnet wszyscy trzej wchodzili we drzwi mieszkania państwa Śniców. Na widok pana Granowskiego oczy pani Celiny, która stała w głębi pokoju, zajaśniały dziwnym blaskiem. Twarz jej zarumieniła się i ręce, jakby same, wyciągnęły się do tego człowieka. Porucznik rozpowiadał żonie, w jaki to szczęśliwy a przypadkowy sposób, wszedłszy w najniewinniejszej myśli do handlu Hawełki, ujrzał ku swemu najradośniejszemu zdumieniu osobę pana Granowskiego. Tutaj, — w Krakowie! Nie wierzył oczom! Skądże? Jakim sposobem? Pewien był, iż szanowny ich „padrone“ jest gdzieś głęboko we Włoszech i ani myśli o rynku krakowskim! Przecierał oczy i nie wierzył sobie... Prawdziwie radosna niespodzianka! Pani Celina szczerze i z uniesieniem podzielała zdanie męża. Posadzono pięknego pana na wygodnej kanapce i zaczęto prezentować mu Stasia, właśnie rozbudzonego i drącego się w niebogłosy.