Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postrzegał przypadkowo za dawniejszego pobytu w Krakowie. Wówczas jednak ci młodzieńcy z blaszanym znakiem białego orła nad daszkami kaszkietów budzili w nim litościwy półuśmiech, wynikający ze zdawkowych morałów i „poglądów“ krytycyzmu powszechnie gazeciarsko-kołtuńskiego. W chwili, gdy ich ujrzał znowu, wyprostowanych, marsowo strasznych, przejął się uszanowaniem, jeżeli nie dla nich samych, to dla długich luf werndlowskich karabinów, które majestatycznie i groźnie na ramieniu dźwigali. Pan Naremski był, jak u siebie w przedsionku gmachu, na schodach drewnianych, idących w półokrąg, a przywodzących na pamięć dalekie a rzewne obrazy wnętrza kamieniczek na Starem Mieście w Warszawie, — w korytarzach, podzielonych przepierzeniami z nieheblowanych tarcic, w izbach i zakamarkach prezesów, wiceprezesów, skarbników i sekretarzy. Wszędzie tam pełno było tego młodego żołnierstwa w szarych kurtkach, spodniach i czapkach. W całym gmachu panował ścisk i gwar. Cywilni panowie wybiegali z poza zamkniętych drzwi. Panie, pod lat niewieścich schodzące południe, coś tam załatwiały z wielkim ferworem. Nadobne dziewice pisały na maszynach, jakieś rubryki wciągały do niezmiernych ksiąg i krążyły wśród rycerstwa ze zmarszczeniem brwi, znamionującem nawał i doniosłość zagadnień. Pan Granowski, wprowadzony do dużej stancyi, zastawionej licznymi stolikami, przy których pisali rozmaici młodzi panowie, otrzymał krzesełko i siadł wśród grona jakichś osób, mających wygląd zwyczajnych petentów. Rozglądając się