Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy Granowski tak nagle i bez pożegnania wyjechał, Śnica wpadł w stan depresyi. Nie udał mu się zamysł, zupełnie, jak nędzny obraz. Jeżeli „jako twórca“, nie był w stanie namalować nurtujących go wewnętrznych idei barwnych, czuł taką właśnie w sobie pustkę. Skoro po wyładowaniu pewnego zespołu farb, nie wiedział, czy dokonane dzieło zamalować, jako kicz niezdarzony, czy też z wrzaskiem ogłosić między współwyznawcami za jedyny objaw „Sztuki“ przez wielkie S, tak się właśnie biedził i wahał. Mógł mieć w rękach pewną, prawdopodobnie nie ostatnią, sumę pieniędzy, ale byłby wówczas pospolitym szantażystą, gdyby się był zgodził wziąć to, co da uzurpator. Teraz nie miał nic, poza wijatykiem z ambasady, wydzielonym na koszta podróży. Szedł niby na wielką grę, a z górnych projektów nie miał nic zgoła. Jechać musiał co prędzej. Poza przymusem wojskowym tysiąc go ku temu skłaniało pobudek. Nad wszystkie zaś decydującą była — Isolina. Przedtem bał się, krótko mówiąc, skutków. Bał się własnej rozkoszy i zaplątania się na dobre w jakikolwiek obowiązek. Trzeba by było znowu łożyć na różnych doktorów... Teraz, gdy rzeczy miał spakowane i lada chwila trzeba było rzucić się w ową wojnę, nie chciał zaniedbać sposobności rozstania się czulszego z tak cudną dziewczyną. Piękność, jaką jej postać oblókł smutek, pociągała go nadewszystko. Marzył, żeby tchnąć uśmiech rozkoszy w zaciśnięte teraz usta, żeby zmusić oczy zgasłe do miotania włoskiego ognia. Nękała go bezwładność cielesna Isoliny, jej obojętność po tak żywych niedawno objawach miłości,