Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już blask słońca, rozbłyskującego kędyś za etruskiemi górami. Berto pogrążony był w półsen-półmarzenie, we właściwe jego duszy rozważania bez udziału woli, wciąż przerywane przez modlitwę i jak gdyby w niej tonące. Życie starego roznosiciela stało się do cna smutne, obarczone nadmiernym ciężarem trosk, tak dalece pełne poczucia niedoli, tak zupełnie złem przesiąknięte, iż, zaiste, tylko złe samo zawierało dlań w sobie. Często, niemal bez przerwy, powtarzane modlitwy z żarliwością, która przeistaczała się w zaciekły wewnętrzny szloch, w namiętny krzyk, niweczyły ów straszliwy obraz życia, jako siedliska złego, gniazda mocy szatana. Głębokość wiary bez granic rozsiewała smugi pociechy niepojętej, jakoby promienie poranne w tem morzu ciemności. Okrutne myśli, jeśli nie ulegały przemianie, to obumierały od modlitw, a przytłoczone uczucia unosiły się ku czemuś czującemu i czuwającemu wiekuiście, które wszystko wie i pamięta, — mocne jest ukazać najohydniejsze formy złego, jako błędy myśli i złudzenia głupoty człowieczej. Nic to nie znaczyło, że złe dnia powszedniego, — gdzie na biedaka wszędy kapie, — przynosiło przed oczy jednakie wciąż zaprzeczenie, uderzające w samo serce, z wydarciem zbójeckiem, bez miłosierdzia, ostatniej złudnej nadziei.
Była to dola zrośnięta z ciałem, jak nędzna odzież. Lecz Bóg mocen był i z doli tej uczynić kwiat radości i zapach szczęścia, jeśli w Nim położyć wszystkę ufność i wszystkę nadzieję, na jaką stać błędnego ducha.
Berto w półśnie, którego nie mógł pozbawić się,