Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miało krzyczeć, lecz dźwięk zamarł w jego gardziołku. Wylękłe, głęboko zdumione zasłuchało się ów głos, lecący z gościńca. Jego nieruchome, fijołkowe, jak u matki, istotnie niezwykłej piękności źrenice zdawały się przypatrywać lekkim białym puchom obłoków, sunącym po lazurowem niebie. Pan Granowski doświadczył nieoczekiwanie wrażenia żałości, nie istniejącej już, zdawało się, w jego zrównoważonym i zdrowo zimnym organizmie. Przypomniała się jakowaś lotna chwila z życia dawnego — tak zamarła, — że nie było z niej we wspomnieniu ani cienia obrazu. Nic, tylko żałość goła, jałowa, leżąca sama w sobie. Tak niegdyś, przed niezliczonym szeregiem dni, spało w trzcinowej kołyseczce i jego dzieciątko nowonarodzone, zwane Xenią. Było — i niema. Wrośnięte w nie uczucia, pasye, gniewy, bóle, tęsknoty, wycie z męczarni i obłędne radości, modlitwy dziękczynne i modlitwy błagalne — wszystko, chłopską łopatą w głębokiej zakopane ziemi. Przerżnął się wskróś całego jestestwa krótki, niewidzialny, wewnętrzny szloch, — ni to szpic noża, prujący od dołu do góry, od ścierpłych znagła palców, aż do korzeni włosów. Od bólu zjeżyła się szczecina na grzbiecie wewnętrznego zwierzęcia i zakłańcała w jego paszczy żądza zemsty. Gdy starszy pan mówił pięknej matce zdawkowe komunały o oczach jej synaczka, nie domyślała się, jaka w tych słowach zamyka się treść. Wtedy to chętka zrazu przemieniła się w jego głowie na plan doskonały, na matematyczną niemal formułę wyjścia z trudnej sytuacyi. Zapytał położnicy z wytwornością nieposzlakowanego galanta: