Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wspak, pionowo do niezgłębionej czeluści, jak w starych, zbójeckich zanikach, w jakowemś Monte Orlandi Cadolingh’ów hrabiów Settimo.
Pan Granowski minął plac Cavour i jechał długą ulicą tegoż nazwiska, aż do placu Duomo. Tam wysiadł. Poprawiając raz wraz swój nieodstępny monokl, szedł ulicą Calzaioli wśród żywego gwaru ludzkiego. Ten gwar zdawał się przemawiać do jego duszy zrozumiałą oddawna, umiłowaną mową życia, potwierdzać mądrą koncepcyę walki. Wszystek ogrom ludzki, jak wielka masa wód przesuwający się dokądś, zdawał się wołać tysiącem głosów; — nie daj się! To też pan Granowski uśmiechnął się po swojemu do samego siebie i nakazał samemu sobie: — Nasze dzieło nie potrzebuje i nie ma przyjaciela! Zdławimy i tego posła! — Wiedział, jak straszliwą będzie ta walka, nawet nie z sobą, lecz z wiotkiem wspomnieniem, z omdlewającym zapachem bukiecika fijołków, który leżał na piersiach córeczki Xenii, gdy spała w swej czarnej trumnie. Trzeba będzie jeszcze raz skrzywdzić córeczkę Xenię! Jeszcze raz ją rzucić, jak niegdyś, jak tyle razy w przeszłości! Jak tylekroć w przeszłości, trzeba będzie porazić ją nieulękłym kosturem, podeptać jej pamięć, jak była podeptana jej wola! Pamiętał, jeszcze pamiętał... Tak samo co do joty. Ta noc w Paryżu, gdy przelatywał z dworca na dworzec w świszczącym automobilu, a ją płaczącą opuszczał. Jeszcze stoi w uszach ów świst i drapie w gardle zapach benzyny. Taki sam wtedy ludzki tłum. Miliony świateł, wrzawa, gwałt, pośpiech na dworcu Paris-Lyon. Łoskot pociągów. Tak samo serce zamiera i