Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pogwarzyć swobodnie, gdy mię szanowny pan odwiedzi. Tutaj gorąco. Nieprawdaż? Upał dziś, upał! Zdawało się, że po deszczu zelżeje, a tu tymczasem już teraz tchu brak. Mój pociąg już wnet tu stanie... A więc, może jutro, o godzinie dwunastej w południe? Czy dobrze?
— O godzinie dwunastej... Dobrze, — rzekł Śnica w zamyśleniu.
— No, to do zobaczyska!
Malarz ukłonił się zuchwałem drgnieniem głowy, wykręcił na pięcie i odszedł w swoją stronę. Pan Granowski długo patrzał, gdy się rękawy kolorowej koszuli zuchwalca przesuwały na tle białej drogi, zielonych, na głucho zamkniętych, okienic i rudych drzwi. Tramwaj nadjechał i na chwilę wstrzymał się u wystawy małej kawiarenki. Pan Granowski zgrabnym ruchem wsunął się do otwartego przedziału, który był niemal pusty. Wóz ruszył w drogę i począł chwiać kadłub pasażera. Głowa kołysząca się bezwładnie wiedziała, że niebezpieczeństwo jest na nowo, niebezpieczeństwo żywe i czuwające w głębi, jak dawniej, za dni „interesów“, za dni długiego więzienia w Paryżu, za dni straszliwych upadków i ohydnych wzlotów. Rozum widział je istniejące nietylko na zewnątrz, lecz patrzał z czujnością, jak leży w duszy, tajne a takie samo oddawna, podobne do zewnętrznego, maleńkie, jak plazma, a olbrzymie, jak wszystko, z czego się życie składa. W chwili wytchnienia, pomyślnej kolei rzeczy i cielesnego dobrobytu któżby o niem myślał, — i poco? Któż myśli o plazmie? Chyba uczony, który ją bada. Można było nad niem pano-