Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To... w Krakowie?
— W Krakowie, panie.
— Cieszę się bardzo, że miałem sposobność odnowienia tak przyjemnej znajomości. Liczę, że teraz nie poprzestanie pan na zaglądaniu przez kratę bramy, lecz zechce próg przestąpić i odwiedzi mię. Teraz muszę spieszyć... Właśnie tramwaj nadchodzi...
— Skorzystam z łaskawości pańskiej, skoro tylko ułożą się moje sprawy. Bo, po prawdzie, wybierałem się... Właściwie... Pragnąłem tylko parę słów...
— Proszę pana. Czekam więc... Gdyby mię pan nie zastał w domu, proszę zostawić służącemu karteczkę, kiedy mam czekać.
— Żałuję, że pan w tej chwili nie może mi udzielić chwili czasu, bo sprawa, o którą mi idzie, nie wymaga, prawdę powiedziawszy, tak wielkiego zachodu. Pocóż to miałbym niepokoić szanownego pana, kiedy to wprost — dwa słowa...
— Tramwaj już słychać, lecz jeszcze daleko... Więc — dwa słowa? — pytał pan Granowski z uprzejmością, która ledwie osłaniała coraz widoczniejszą wyniosłość.
— Zastanawiałem się nieraz, — mówił Śnica, kreśląc laską znaki na białym pyle, — jak też stoi sprawa zrealizowania marzeń tej nieszczęśliwej pani Xenii, o których do mnie tyle razy mówiła...
— Jakich marzeń?
— At! Była już wtedy chora. Brała mię na „świadka“...
Śnica parsknął krótkim śmiechem. Po chwili wpatrzył się w pana Granowskiego sępiemi oczyma