Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sądu, bo do sądzenia mnie nie macie żadnego prawa. Jest tu świadek, lokaj zapisodawcy, ten oto Witold. Niech zaświadczy.
— On tu już świadczył. My go już przesłuchali.
— No, to dosyć już o tej sprawie i w takim tonie! Gadać o tem w mojej obecności nie wolno! A który się odezwie, temu łeb rozwalę!
— Co to za mowa! Jaki ton! Wszystko z tego odczuwania nędzarskiej krzywdy...
— Nie odpowiadam na to. Co dalej.
— Tyle dalej: my tu oto zebrani, komitet partyi, chcieli my grzecznie prosić o jakąści przecie część tego spadku.
— A z jakiej racyi?
— Z jakiej racyi?
— Z tej samej, co i pan. Paneś dostał ten spadek bez racyi — cały. My chcemy dostać z tego część — dla wszystkich.
— Na tę naszą, mówię, partyę, na ludzie głodne, bez kawałka chleba.
— Co macie zamiar robić z pieniędzmi, których chcecie ode mnie?
— Na partyę, mówię!
— „Na partyę“ — to znaczy, na co?
— Partya będzie wiedziała, na co. Prywatnie mogę wyjaśnić, — żeby ludzie w naszych oczach głodową śmiercią nie marli, — na to, żeby temu lub owemu dać na buty, jeśli w zimie bosy, — na portki jeśli ich, — czego Boże broń! — nie ma, — na obiad, jeśli tydzień nie jadł, — na to, psia jego mać, cygaro za centa, jeśli ogarki zbiera po ryśtokach, — na apty-