Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/054

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Bo proszę sobie wyobrazić, ten bizon amerykański jest znowu krańcowym syndykałem! W oczy mi to mówi. Mam tedy w domu nowomodne połączenie katolicyzmu z syndykalizmem. Każde oddzielnie z tych dwojga próżniaków może prenumerować piśmidło katolicko-syndykalistyczne George’a Sorela.
    Ogrodyniec śmiał się serdecznie pod wąsem, kiwając raz wraz głową, niby to ze współczuciem.
    — Panu to jest, oczywista, obojętne — mówiła baronowa, podskakując ku niemu — bo sam jesteś masonem i spiskujesz przeciwko porządkowi społecznemu.
    — A ba! Któż dziś nie jest masonem z ludzi żywych i zajętych interesami, jeżeli chce mieć wpływ i poparcie?... Co do mnie, to właściwie jestem niczem. Aferzysta Ogrodyniec — do usług — oto wszystko. Pani baronowa nie raczy pamiętać, iż obiecała na ten termin...
    — Termin! Termin! — krzyczała coraz grubiej i niemal basem. Co mi za termin, co mi ze złotych rojeń, gdy ja mam duszę na ramieniu, że mię bizon udusi w nocy. Przyjdą takie czasy, że go za to ogłoszą w pismach z portretem w profilu, jako dobroczyńcę ludzkości. Czy pan wie, do czego doszło?
    — Nie wiem.
    — Do tego doszło, że, mając tutaj dwanaście pokojów, nocuję w hotelu Nonorgue’a.
    — A dlaczegóż by nie? Bezpieczniej i weselej!
    — Nietylko nocuję, ale stołuję się u tego zbogaconego bandyty rondla, podczas gdy w domu mam