Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanu. Kręcił nosem, gdyż panowała w tem mieszkaniu potworna mieszanina zapachów naftaliny, siarkowodoru i mocnych perfum. Czekali długo. Nareszcie drzwi się uchyliły i wsunęła się do tego salonu dama stara, mała i bardzo wychudzona. Jakoweś modne ciemnobarwne robrony okrywały jej postać wiotką i przygnębioną. Twarz pomarszczona, co najmniej sześćdziesięcioletnia, upudrowana i z ustami lekko zabarwionemi, literalnie ginęła pod nastroszonem uwłosieniem (zapewne) peruki, ufarbowanej na kolor rudy. Spojrzenie oczu, zapadniętych w sine oczodoły, oczodoły pełne żył i pręg czerwonych — było po ptasiemu drapieżne. Drapieżny również był uścisk ręki, który Ryszard poczuł w swej dłoni, gdy go stary Ogrodyniec przedstawił. Ręka ta była podobna do indyczej łapy, z powykręcanymi od artretyzmu członami, sucha a obrzmiała. Dama Halfsword mówiła po francusku, raz wraz wtrącając nie wyrazy, lecz całkowite zdania angielskie, to znowu włoskie. Perorowała zaś ciągle, chodząc od mebla do mebla i machinalnie zdejmując gazety. Papiery te składała na jednym ze stołów, wywijając nimi w miarę wzrastającego ożywienia. Widać było, że jest podniecona i że to podniecenie powiększa się, nabiera cech egzaltacyi. Skarżyła się na swą służbę. Naśladowała basem gruby głos lokaja — to znowu cieniutkim dyszkantem mowę służącej:
— Ona musi być na mszy, i to co dzień, i to w kościele Saint-Germain de Pres, bo to stąd najdalej. Dlaczego? Ona wie, że ja jestem niereligijna, że nienawidzę bigoteryi, że się tem brzydzę. Istny spisek!