Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

aż tutaj pana fatygowałem. Mam tu dość wdzięczne kwiaty i — myślałem, że po starej znajomości mogę poczęstować pana ich widokiem. Nieprawdaż?
Kłamał, oczywiście, gdyż nawet owych kwiatów wcale nie miał zamiaru pokazać. Wpatrywał się w swego gościa przenikliwie i z uwagą. Poprowadził Ryszarda do trzcinowej kanapki między rododendronami i prosił uprzejmie, żeby zajął miejsce. Sam usiadł na sąsiednim fotelu, splótłszy na brzuchu ręce o pazurach czarnych od gmerania w ziemi i jeszcze oblepionych próchnicą. Nienaski z grzecznym ukłonem podał mu list Czarncy. Ogrodyniec nie bez wyrazu zdziwienia obejrzał dużą kopertę ze wszech stron, rozciął starannie jej brzeżek i zabrał się do czytania, spuściwszy okulary w wyimek nosa, jakby w dolinę. Badał ów list długo, nie pokazując na twarzy żadnego wrażenia. Możnaby było sądzić, że usnął, albo że bezmyślnie patrzy w przestrzeń. Skończywszy wreszcie odczytywanie dwustronicowego listu, złożył go starannie, schował do pugilaresu i zlekka westchnął. Nienaski, który już w drodze powziął plan indagowania starego pana Ogrodyńca o pewne rzeczy, czekał, cierpliwie i bez żadnego wzruszenia na jego sprzeciwy. Doczekał się takiego zdania:
— Szanowny pan nie grał nigdy na giełdzie?
— Nie.
— Tak. Jest to przedsięwziecie nieprzyjemne. Pisze mi tutaj pan Czarnca o pańskich zamiarach. Przyszło mi na myśl...
— Nie jestem od tego, żeby grać na giełdzie, ale obawiam się, że stracę odrazu to, co posiadam.