Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znacznej dopiero pauzie spojrzał ostro i bezwzględnie w twarz Ryszarda i rzekł:
— Powiem panu jasno i szczerze. Pan nie zrobi majątku, ani tutaj, ani gdzieindziej. Chyba przypadkiem.
— Dlaczego?
— Ponieważ pan nie idzie ze światem, lecz staje przeciwko światu. Wciąż pan coś podpiera, wydobywa, leczy, kuruje, pielęgnuje. A teraz nagle chce pan jakiś kęs właśnie z zepsucia świata wyrwać dla siebie. Jakże to?
— Tak właśnie.
— Nie bardzo w to wierzę. Panie szanowny! Zdobyć pieniądze można jedynie, waląc po czaszkach na prawo i na lewo, bez rozmyślań, że od uderzenia drągiem czaszki pękają, — wybijając zęby, przetrącając kości i palce pałą niemiłosierną. Jakże to pan potrafi? Ja sobie pana przypominam... Przemówienia obchodowe... To było przecie tak serdeczne, tak szczere, tak niewątpliwie nasze...
— Cóż począć?
— A teraz?
— Teraz to jest również szczere i nasze. Prośby — to jest przecie rzecz tak nasza! „Podać prośbę“... cha-cha! Zabieram panu czas, ale tak muszę. Zdecydowałem się na to, gdyż pan jest człowiekiem niemałej siły i samotnej energii.
— Komplementy! Timeo Danaos et dona ferentes. Czy pan zna dziadziusia Ogrodyńca?
— Znałem go dawniej dość dobrze. Był to jeden z najbardziej czynnych członków tutejszych insty-