niezrażony. — Nietylko w klasie, ale i w domu będą uczniowie zmuszeni do mówienia ciągle po rosyjsku. Społeczeństwo nie daje nam przecież żadnych środków ratunku...
— Społeczeństwo... fiu... fiu!... Więc cóż niby to społeczeństwo?
— Panie radco, czyż pan rzeczywiście nie współczuje z babcią Przepiórkowską, której nie wiedzieć dlaczego zamykają stancję, choć ją prowadziła uczciwie i doskonale, i tym sposobem niweczą środek utrzymania się? Czyż pan rzeczywiście współczuje z brutalnemi fantazjami karjerowiczów gimnazjalnych?
— Wara waćpanu do tego, z czem ja współczuję! — krzyczał stary, tupiąc pantoflami. — Z niczem i nikim nie współczuję, skoro mam przed oczyma wolę rządu.
— Tak to rozumiem, to wyraźne! A ja inaczej, ja nie mogę znieść! — wołał Borowicz, zapalając się do żywego.
Starzec odprostował swe wypaczone plecy i patrzał na niego rozognionemi oczyma.
— Acan masz mleko pod nosem i tyle akurat masz prawa mówić o znoszeniu, co... Nie chcę zresztą gadać ci otwarcie! Ze mną się będziesz spierał, com sześćdziesiąt lat temu...
— Ja nie patrzyłem ani na rewolucję, ani na powstanie, ale przecież to nie racja, żebym nie miał prawa czuć ucisku, myśleć o nim i opierać mu się ze wszech sił moich...
— A co, a co, słyszeliście? — krzyknął Somonowicz. — Trzeci dziesiątek lat upływa, to jest nasionko
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/305
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.