Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Macie państwo! Czy nie mówiłem? Ja to przeczuwam, ja to widzę! Tu mi włosy wyrosną, jeżeli ty znowu czego nie zmajstrujesz, — wołał, podsuwając Borowiczowi do oczu swe zmarszczone ręce — tu mi włosy wyrosną! Ale to sobie waćpan zapisz w głowie, że ja nie chcę tego dożyć, że nie zgodzę się pod żadnym pozorem na to patrzeć i że sobie w twoich oczach, gołowąsie, z pistoletu w łeb wypalę! To sobie zapamiętaj!...
— Po cóż znowu pan radca ma sobie w łeb walić? — pytał zmieszany Borowicz.
— Poco mam sobie w łeb walić? Bo mam już dosyć. Nie chcę trzeci raz patrzeć, nie chcę patrzeć, słyszeć, czuć, nie chcę, nie chcę!
— Ależ o co radcy chodzi? — wtrąciła się staruszka,
— O co chodzi? O to chodzi, że nie mam już sił ani przeciwdziałać, ani wstrzymywać, a patrzeć i wszechmocy boskiej po nocach nadaremnie wzywać nie chcę, choćbym miał duszę wydać na potępienie wieczne. Na to wam mogę w tej chwili wykonać przysięgę, że nie chcę patrzeć i nie będę! Wy sobie słuchajcie takiego siewcy, a ja wam powtarzam miljon set razy, że to jest wróg waszej nacji, oto ten, który tu stoi!
— Ech, jużem się nasłuchał tych kabalistycznych przeklęć pana radcy i wiem, co za niemi idzie... — rzekł Borowicz, machając ręką. Nie ma o czem gadać...
— Jest o czem gadać! Ja cię widzę na wylot! Oddaj się w ręce sprawiedliwości!...
Marcin nie mógł już wytrzymać, to też, nie czekając na kawę, co tchu pożegnał się ze wszystkimi.