dni. Ledwie wysiadł z bryczki, umył się w zajeździe i pędem wybiegł z jego bramy, — padł w otwarte ramiona starej Przepiórzycy. Babcia rozpłakała się z miejsca.
— Takiś to ty, Marcinek, taka to dobroć w twojem sercu... Gimnazjum skończyłeś, patent masz w garści, a do starej, co ci tylim ssipalcem widziała, nie przyszedłeś powiedzieć: — adiu Fruziu, jadę se w świat! Ładnie to tak, godzi się to tak? A przecie my z twoją matką nieboszczką...
Nie było sposobu. Marcin musiał razem z nią iść na uroczystą kawę. Stanąwszy we drzwiach znajomego mieszkania, ujrzał przed sobą radcę Somonowicza drepcącego po izbie. Staruszek był już teraz całkiem zgarbiony. Plecy wygięły mu się w pałąk, a końce długiego surduta, jak opuszczone skrzydła, wiewały z obudwu stron skulonej figury. Radca posunął się bardzo od czasu śmierci kolegi Grzebickiego. Już teraz nikt prawie nie rozumiał tego, co mówił o przyczynach, powodach i błędach rewolucji 31 roku, nikt nie akceptował, ani przeczył ze świadomością rzeczy. Radca patrzał na Marcina wytrzeszczonemi oczyma i nie poznawał.
— Nie mam... — mruczał — nie mam waćpana, wcale nie mam przyjemności...
— Cóż radca znowu wyprawiasz, — zakrzyknęła na niego stara Przepiórzyca, przecie to nasz Borowicz, Marcinek...
— A prawda, — mamrotał Somonowicz, — przecie to nasz Borowicz... Marcinek... — ale patrzył nań wciąż z niedowierzaniem i sromotnem opuszczeniem
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/302
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.