Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wolę ja nadmiar świniopasów, niż nadmiar mądralów.
— Co kto lubi.
— Nie o to chodzi, co kto lubi, tylko o to, gdzie jest rozum, ergo racja. Czy powiesz mi waćpan, że może nie od półmędrków wychodziła ta inicjatywa, ów tak zwany duch? Czy nie w tych łbach, z błota podniesionych, lęgła się anarchja? O to właśnie pytam się waćpana po raz tysiączny!
— Ależ na miłość boską, przecie z tych głów, jak radca mówisz, z błota podniesionych, wypływało również, że się tak wyrażę, światło.
— Co mi tam z pańskiego światła! — wołał Somonowicz, wytrząsając ręką. — Gdzie było światło, kiedy błaźniska budowały awantury? Co zwyciężyło, skandal, czy jakieś tam światło? Pytam! Zwyciężył, mości dobrodzieju, skandal. Owo światło, — mówił dalej, wytrzeszczając oczy i miażdżąc wzrokiem Grzebickiego, — częstokroć, a nawet prawie zawsze wspierało skandal. Oto co mówię od dawien dawna!...
— Ja nie jestem zwolennikiem skandalów, owszem, jestem ich zajadłym wrogiem, — mówił Grzebicki, wydymając groźnie swe czerwone policzki i wznosząc brwi wysoko; byłem i jestem wrogiem zdecydowanym, powiadam, o tem radca wiesz najlepiej, ale...
— Co za ale? Niema żadnego ale! Jest na świecie jedna tylko logika i ta mówi, co następuje: Kiedy my z waćpanem wstępowaliśmy na drogę życia, nikt nam nie bronił patrzeć na własne znaki narodowe, nikt nam nie rozkazywał pojmować tamtego języka. A dziś, co? Na własne moje stare oczy wi-