Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Ostatni bodaj wyszedłem z sali balowej... Piłem cokolwiek za wiele wina w przeróżnych białych mazurach, dużo tańczyłem i zbyt długo, patrzyłem w oczy panny Jadwigi, — to też pusty i zimny korytarz, na którym w stosie futer usiłowałem odnaleźć moją znaną w świecie literackim algierkę, zwężał mi się w oczach i rozszerzał znowu, chwilami nawet zapadał poprostu w ziemię wraz z futrami, wieszadłami i chłopcem kredensowym, pomagającym mi zachować bez szwanku godność literacką usque ad finem...
— Zaprowadź mnie, uważasz kawalerze, do jakiegokolwiek pokoju, potrzebuję bowiem...
— Ale... pokoju? Pokoje wszystkie pozajmowane. Pani powiedziała, że pan będzie spał u Rzepy, w gorzelni.
— U Rzepy? — zawołałem z nagłym entuzyazmem — w gorzelni? Co za Rzepa w gorzelni? Kpisz, czy o drogę pytasz!...
Ni! Pani pada... u Rzepy, u pana kasyera u Rzepkowskiego... ja i mówię.
Eh bien... do Rzepy... kasyera, pana Rzepkowskiego... gorzelni...
Ubrałem się, włożyłem należycie kalosze i ruszyłem, poprzedzany przez chłopca.