Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stoliku, szybko i wesoło kołatał, ogromne topole, które otaczają ten dom, głucho huczały, w zimowym wichrze, a w salonie tak było cicho, tak ciepło, tak jakoś zacisznie... Dobrze pamiętam te chwile!
Byłem nietylko zadowolony, ale poprostu szczęśliwy. Napawałem się do syta pewnością, że jestem wyprowadzony na wolność, powrócony do życia, — i tak mocno czułem wszystek jego czar, całą piękność. Byłem pełen dobroci, gotów do poświęceń i wszelkich ludzkich uniesień.
Narzeczona Rogowicza przeczytała list powoli, zmięła go z grymasem niechęci i schowała do kieszeni. Siedziała ślicznie rozparta w rogu kanapy. Jej przepyszne ramiona i talia w jedwabnym, czy atłasowym staniku, odrysowały się na jasnem tle pokrowca tak wyraźnie... Nie pamiętam, jakim sposobem przesunąłem bez szelestu po dywanie mój fotel do tego rogu kanapy i, nie wiem w jakim celu, zacząłem całować ręce panny Maryi, ręce tak białe i tak wypieszczone.
— Co pan robi, co pan robi?
Wówczas nachyliłem się nad białą szyją, którą liryczni poeci zupełnie słusznie nazywają liliową, i zacząłem, jak zwykli mawiać ci sami poeci, pić słodycz ustami pełnemi. Później, gdy jakiś szelest spłoszył sen upojenia, mówiliśmy, oczekując na następną chwilę pewności, że nikt nas nie widzi.
— Więc pan utrzymuje, że można broić, będąc narzeczoną?
— Co za broić, jakie broić?
— Miłe złego początki...
— Ja myślę, że i dalsze ciągi są bardzo miłe.