Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wobec tych młodzieńców. Odegrałem rolę wahania się, rolę łez w oczach, żalu, namysłu, może nawet rolę rozpaczy.
Rozmowa się ucięła. Piliśmy herbatę i bąkali o rzeczach obojętnych. O godzinie dziesiątej poszedłem do hotelu i zanocowałem w numerze u Rogowicza. Ostatni, jak się okazało nazajutrz, w sprawie zupełnie dla niego obojętnej zrobił, ile tylko było w jego mocy. Udał się do jakichś potężnych burżujów, łaził przez dzień cały i przyniósł na kaucyę dla Janka 150 rubli. Zanosił się od śmiechu, rozpowiadając, jak to znajomi jego wydobywali mamonę w nadziei, że umożliwiają wyjazd do Davos choremu na suchoty studentowi. Pieniądze złożyłem u Michała z uczuciem Piłata, umywającego ręce — i, w obawie nagany z ust rotnego za przetrzymanie urlopu, następnego dnia wyjechałem z powrotem do Wieprzowodów. Wracałem sam, ponieważ Rogowicz, zajęty zbieraniem składki, zaniedbał swoje interesy, i musiał jeszcze na dwa dni pozostać w Warszawie. Gdyśmy się rozstawali, wsunął mi w rękę pachnący list do narzeczonej i prosił o doręczenie go niezwłocznie po przyjeździe. Nie było rady — musiałem, wylazłszy z sanek, iść do państwa Kłuckich. Na moje spotkanie wybiegła sama panna Marya. Oddawszy jej list, chciałem wynieść się w te tropy, ale na to nie przystała. Musiałem wejść do salonu i zająć miejsce na fotelu. Pani Kłucka już spała, pana nie było w domu, byliśmy tedy sami w pokoju na pół oświetlonym jedną lampą. Śliczna panna przeprosiła mnie uprzejmie za to, że list przy mnie odczyta, na co nawet nic nie odpowiedziałem, i zaczęła czytać. Zegar, stojący na bocznym