Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/083

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Marsz! — powtórzył, rozciągając samowolę tak nieskończenie, jakby w owej chwili dowodził całą rotą.
Skłoniłem mu się i wyszedłem. Całą tę scenę słyszał, pospołu z innemi osobami, Rogowicz. Pobiegł natychmiast do pana Kłuckiego, a ten wniósł rekurs do pułkownika. Pizipios wysłuchał uważnie całej sprawy i, nie przerywając gry, bąknął jakiś wyraz, którego nie dosłyszałem. Miny gospodarzy były rzadkie i dosyć śmieszne... Pożegnawszy ich uprzejmie, wykonałem z udaną fantazyą forsowny marsz do przedpokoju. Wychodząc na ganek, usłyszałem za sobą kaszel i śmiech Wiłkina.
— Dobranoc kochanemu panu... — mówił drwiącym tonem. — Spokojnej nocy! Uważaj pan na mostek przed koszarami. Jeden z dylów jest zgniły i może się pod panem załamać. Uważaj dobrze, kochany panie...
Posłałem mu piorun wejrzenia i wyszedłem, trzasnąwszy drzwiami.
Tak się zakończył pierwszy mój występ w salonach miasta Wieprzowody.


∗             ∗


22 stycznia.

Kochany Janku! Nieoględnie przyzwyczaiłem się do pisania listów. Po ukończeniu mustry porannej i zjedzeniu obiadu czuję usposobienie liryczne i zaczynam bazgrać. Wynika to stąd, że od chwili przyjazdu do tego miasta z nikim nie mówiłem. Pojmujesz zapewne, co chcę określić; z nikim nie mówiłem o tem,