Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dlaczegóż tę koniecznie?
— Ach, pani! To tak łatwo zrozumieć, a tak trudno wyrazić nie narzeczoną mową...
Pociągnął nas ogólny mazurek. Gdyśmy się znowu zatrzymali, rzekła szeptem zupełnie poufałym:
— Mam do powiedzenia panu coś ciekawego, ale nie tutaj... Po mazurze będzie walc. Niech pan przetańczy z kimkolwiek, a później niech pan pójdzie ostrożnie przez pokój, gdzie grają w karty, niech pan przejdzie przez następny gabinet ojca i otworzy drzwi. Tam jest korytarzyk, w którym leżą futra pań...
Pomyśl tylko, medyku! Karty, gabinet, futra i w dodatku korytarzyk! Czułem, że dzieje się ze mną coś niedorzecznego, ale ani myślałem stawiać oporu biegowi wypadków. Mazur się skończył i po chwilowej przerwie zagrano walca. Przypomniałem sobie pannę Jadwigę i spostrzegłem ją, siedzącą obok jakiejś otyłej damy. Zamaszyście ruszyłem w tamtą stronę, skłoniłem się może odrobinkę za nisko i poprosiłem smutną panienkę do walca. Podniosła się i obiegliśmy salę dwa, czy trzy razy.
Zaledwie ją posadziłem na krześle, Izmaiłow, który oddawna stał we drzwiach, jakby na straży i przyglądał się nam zdaleka, zbliżył się do mnie i, położywszy mi rękę na ramieniu, rzekł głośno:
— Mości panie ochotniku! Co ty tu robisz na balu?
— Tańczę... — odrzekłem.
— Ja nie zgadzam się na to, abyś był na balu razem ze mną. Marsz do koszar!
Wspomniałem mu o pozwoleniu Czeremisowa i pułkownika, ale nawet słuchać nie chciał.