Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ta sama groźba. Nacieramy całą masą: raz — dwa raz — dwa!...
Zastanów się teraz głęboko, mój ty cudzie i wyskoku natury, nad tem, coby się stało w razie, jeśliby feldfebel w chwili, gdy ma wrzasnąć basem nad basami: «zwrot — marsz!» — zmuszony był kichnąć. Czy w rzeczy samej złamalibyśmy płot piersiami i po trupie jego w świat poszli?
Niewątpliwie — tak. A gdyby nie nakazano nam odwrotu? Wówczas wkroczylibyśmy na terytoryum niemieckie, minęli je, dotarli do morza Bałtyckiego — i w bród!... Tylko taki mocarz, jak ocean, może stawić opór rozkazom feldfebla. Przed kilkoma dniami debiutowałem w następującej operetce. Sam komendant roty obecnym był na mustrze. Coś mu się w naszych ćwiczeniach nie podobało... Wyprostował tedy całą rotę we dwa szeregi, zwrócone obliczem ku polom i zakomenderował: «na ramię broń — marsz!»
Zgadnij też, kochana esencyo przyrodzenia, jaką przestrzeń «trawersowaliśmy» za karę? Ni mniej, ni więcej, tylko pięć wiorst po zmarzniętej, pierwszej, ostrej grudzie, po polach zaoranych, po rowach, skibach, przykopach, wertepach i krzakach. Notabene trzymaliśmy karabiny bez przerwy w jednej pozycyi, to jest prawą dłonią za zamek przy biodrze. Czułem pod paznogciami wściekły ból, niby głębokie ukłócia igłą i oczekiwałem, że mi karabin lada chwila z ręki wypadnie. Opanowywała mnie rosnąca z każdą chwilą bezsilna, a dziwnie bydlęca zajadłość. Już, już miałem skoczyć przed front, kazać szeregom stanąć, wziąć broń do ataku i zakomenderować: niech żyje socyalna... ta... jakże się u licha nazywa?...