Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie z organizacyi i będą tacy, jak ty, których należy oświecić i wziąć w rękę.
— Mnie nikt nie będzie brał w rękę, bo ja nie jestem parasol, ani łyżka.
— Właśnie, że twój umysł trzeba ująć w karby. Podobnie, jak zarząd partyi jest mózgiem klasy robotniczej, taksamo takie rozumy, jak twój, — chwiejne, pełne naleciałości barżuazyjnych, — muszą być nastawiane i kierowane przez rozum centralny, przez ideję matkę.
— Owszem, pójdę na ten raut.
— Ja ci dam raut, romansowiczu nawłocki!
— Mogę posłuchać, co tam bzdyczycie jeden po drugim utartemi na proszek do zębów frazesami, niekontrolowani przez żaden rozum postronny. Mózg klasy robotniczej! Paradne!
— Jest jeden warunek: dyskrecya! Nie piśniesz o tem, — ale, uważaj! — we własnym interesie.
— »We własnym interesie«. To już jest groźne. Ty, Lulek, masz chwile dużej wybujałości. A gdzie to ma być? Daleko? Pewno gdzie na końcu najdłuższej linii tramwajowej? Czy to na czarno, — w spodniach, — w żakiecie, — z chustką do nosa? W mankietach, obróconych białą stroną w stronę tego Cekaeru?
Lulek srodze kaszlał. Po wykaszlaniu się wysyczał:
— Przyjdę po ciebie o dziesiątej rano.
— Zawiążesz mi oczy?
— Zawiążę ci tylko język na supeł, żebyś swoim miłym gajowcom czego nie wypaplał. Zrozumiałeś?
— No, dobrze. Już o tem słyszałem. Będę jutro w domu. Więc o dziesiątej?

342