Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

caratu. Żandarmi konni na wspaniałych rumakach podjeżdżali blisko, oficerowie żandarmscy wkraczali na chodnik, ażeby przypatrzeć się twarzy wędrownego Anglika. Tłumy policyi i wojska otaczały ze wszech stron manifestantów, kierując ich ku otwartej bramie ogrodu, ażeby ich tam wepchnąć i schwytać. Pan Gajowiec wspominał blade twarze tych ludzi, tych pierwszych żołnierzy sprawy niepodległości, defilujących przed Belwederem.
— Dziwna, przedziwna jest siła modlitwy, — mówił pan Gajowiec.
I oto przypominał pewną swoją modlitwę przed obrazem, zamazanym przez deszcze, zniszczonym przez słoty, przed obrazem w starej kapliczce unickiej, przy drodze do Drohiczyna. Stał wtedy obok matki Cezarego, młodziutkiej panny Jadwigi... Modlił się gorąco — gorąco o łaskę pomocy dla biednych ludzi Podlasia. I oto — mocarstwa przeszły, cesarze upadli, wojska wielkie znikły, niezdobyte fortece w gruz się rozsypały. Modlitwa zrobiła swoje...
Pan Gajowiec, urzędnik legalista wiele tego rodzaju wynurzeń powierzał swemu młodemu sekretarzowi.




Sekretarz słuchając, w milczeniu polskich opowieści realno-mistycznych, puszczał je mimo uszu. W uszach jego brzmiały jakby maleńkie srebrne dzwoneczki, wciąż jedno imię powtarzające. To też częstokroć, rozmawiając, nie rozmawiał i, słuchając, nie słyszał. Pod zewnętrzną powłoką rozmowy, dysputy, a nawet sporu, wskroś umysłowania, rozważania a nawet rachunku, płynął jakgdyby potok szumiący, wieczne wspomnienie o pięknej pani Laurze. A nieprzerwana

327