Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Upadłem w nocy na schodach i skaleczyłem się tak mocno...
Pani Gruboszewska poczęła wnet doradzać użycie rozmaitych medykamentów, zalecała zwłaszcza maść ze świeżego wosku, oliwy, terpentyny i czegoś tam jeszcze. Pobiegła nawet żwawym truchcikiem do spiżarni za wielką kuchnią, żeby tę maść przygotować według starego przepisu, który się nazywa po łacinie »Unguentum«, a który jeszcze ojciec, — świeć Panie nad jego duszą! — szeroko chłopom aplikował. Nim powróciła z maścią, Cezary wymógł na Gruboszewskim spacer do młyna i dookoła zabudowań folwarku. Młyn był stary, typu panującego nad rzekami i stawami polskiemi, jeżeli nie za Piastów, nie za Jagiellonów, to napewno za obieralnego Stefana Batorego. Było w tym starym klekocie nawet coś pięknego, gdy się tak, w dobie aeroplanów i telegrafów bez drutu, obywał bez żelaza, posiłkując się, według prastarego obyczaju, kamieniem jeno i drzewem. Jego pierwotne drewniane maszyny, koła podsięwodne i paleczne, walce, skrzynie, żarna, rzeszota, sita i pytle były wymyślnemi wynalazkami cieślów, kamieniarzy i sitarzy, — były »sposobami« zarzuconemi dawno — pradawno przez geniusz rolniczej wioski na siły dzikiej rzeki okolicznej i twardość życiodajnego ziarna. Baryka musiał zajmować się temi zjawiskami zewnętrznemi i myśleć o nich, niejako, przemocą, ażeby w sobie pokonać męczarnię wspomnień i poduszczenia tęsknoty. Chodził, biegał, rozmawiał, dopytywał się, oglądał, rozważał, śmiał się, dowcipkował, a nad jego głową huczała groza burzy rozpętanej. Wesoło i kordyalnie zaznajomił się

290