następcę. To też patrzał na przybysza i czekał. Na wszelki wypadek, starym obyczajem gościł, karmił i poił gościa, kimkolwiek on tam jest w owej istocie rzeczy. Zawsze łatwiej jest z człowiekiem, gdy sobie podje, a zwłaszcza rzeczy smacznych, których w byle mieście nie widział.
Zaraz po śniadaniu Cezary zwrócił się do swego gospodarza z propozycyą pomocy we wszelkiej pisaninie, w prowadzeniu ksiąg, rubryk, wykazów, rachunków, papierów. To już najgorzej nastroiło ekonoma Gruboszewskiego.
— Widzisz go! Chwat! Do papierów, do ksiąg, do rachunków! Zjesz ty dyabła czubatego, zanim ja ci dam »papiery«!
— Jakież to tu u nas papiery! — westchnął głośno. — Mało tu piszemy. Wszystko w oczach i na palcach. Wszystko jawnie i pobożemu. Pisze się, oczywiście, rachunki, wykazy, a owszem! Porządek — to u nas pierwsza rzecz na Chłodku! Już, chwalić Boga, trzydzieści pięć lat, a idzie na trzydziesty szósty. Owszem, zaraz pokażę księgi...
— Nie tak znowu zaraz. Przy okazyi. Radbym dziś zobaczyć gospodarstwo, młyn, wieś. Porozmawiać z ludźmi, posłuchać, co też mówią, jak mówią...
Tu już Gruboszewski nie miał ani cienia wątpliwości, że stoi przed nim człowiek, który chce go wygryźć z posady, wysadzić z ekonomii na Chłodku, i »puścić w świat z torbami«. Rozpacz zakotłowała się pod czaszką człeczyny.
— A co to za przygodę szanowny pan mieć musiał, że aż taką kresę przez oblicze wyniósł? Czy to jeszcze z wojny?
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/300
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
289