Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściami usta, żeby nie ryczeć z bólu na te całe puste pola. Och, wspomnienia, wspomnienia raju, który sam jednem uderzeniem na zawsze zniweczył! Wspomnienia wieczoru w obcem mieście, kiedy w hotelu zastukał do drzwi numeru. Wspomnienie nigdy niezapomniane, wiecznie radosne, skoro te drzwi się otwarły i ręka obnażona, najsprawiedliwszej miary od ramienia do dłoni wciągnęła go do wewnątrz... Jakże zapomnieć rozkoszy pierwszego objęcia i tego lotu skróś niebios czułości, dobroci, łaski i samej najczystszej, samej najistotniejszej miłości? Wyrzec się Laury? O, lepiej umrzeć! Roztrzaskać sobie głowę, żeby w niej nie było myśli o wyrzeczeniu się tego daru niebios, tego arcydzieła ziemi, tej piękności najwyższej i najczystszej, jaką ziemia z łona swego wydała! Cezary łkał. Długo płakał, nie mogąc sobie poradzić. Osaczyły go teraz te trzy kobiety, niczem trzy jędze. Spotkał je tutaj nie wiedząc, że je spotka, i wszystkie trzy skrzywdził tak po chamsku. Dla jednej stał się porte-malheure, dla drugiej stał się inspiracyą do zbrodni, a trzecią pobił. Ostatnią za to, że go do szaleństwa kochała. Co czynić ze sobą? Jak wybrnąć z tego piekła wyrzutów sumienia? Co przedsięwziąć? Jak się wobec siebie samego zrehabilitować? Dokąd uciec przed sobą?
Wylazł ze swej nory i zaciśnięte pięści skierował przeciwko domowi Laury. Wygrażał temi zaciśniętemi pięściami i gadał:
— Będziesz żałowała wiecznie, dokąd żyć będziesz, naszych tajnych wieczorów! Będziesz wylewała morze łez, żeś nie jego wypędziła ze swego domu, lecz mnie! Mnie wygnałaś? Słuszniem cię chlasnął! Ty

274