Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wysmażenie pozwala jednak uposażenie administratora dóbr nawłockich...
Pani Turzycka powstała z miejsca i truchcikiem pobiegła do drugiego pokoju, a następnie dalej. Wkrótce przyniosła flakon z przezroczystego szkła, w którego połowie był gęsty sok. Hipolit poprosił pannę Wandę o łyżeczkę. Gdy przyniosła i podawała tę łyżeczkę, spojrzał na nią spodełba, napastliwie i nieustępliwie. Panna Wanda miała na twarzy zwykły swój wyraz zalęknienia i depresyi. Podała łyżeczkę i odeszła ku framudze pod oknem, gdzie się wtuliła popod muślinową firankę. Hipolit nalał na łyżeczkę soku z flaszki i sprobował go odrobinę. Smakował, delektował się, wreszcie mruknął:
— Sok — klasa! Ha, niema co! To przecie nie sok Karolinie zaszkodził. To coś innego. Nieprawdaż wujaszku?
— Tak, to coś innego... — poszepnął Skalnicki, kręcąc czarnego wąsa.
W tym czasie wszyscy siedzieli na kanapie i wyściełanych krzesłach w grobowem milczeniu. Maciejunio stał przy drzwiach i, podparłszy ogoloną brodę, przysłuchiwał się uważnie wszystkiemu, co jaśnie państwo mówią. Cezary patrzał wciąż na pannę Wandę. On jeden wiedział o pewnym szczególe, o szybkiem nakryciu jego ręki ręką tej niemrawej pannicy. Myślał wciąż o tamtej chwili.




Nikt tego nie zauważył, żeby śmierć, sekcya zwłok i pogrzeb panny Karoliny Szarłatowiczówny wywarły jakiekolwiek wrażenie na Cezarego Barykę.

266