Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaklął nieładnie, po bakińsku, po portowemu. Wahał się. Ale wygodna pozycya na sofie, możność wylezienia z jakim takim honorem z tej niewygodnej, napoły złodziejskiej sytuacyi, — powstrzymała go. Czytał, pękając ze złości, wściekając się i wijąc, jak lis, złapany w żelaza, jak wilk we wniku. Zdawało mu się, że siedzi już w tem miejscu godzinę czasu, jeżeli nie więcej. Przeczytał już z dziesięć stronic druku, nie rozumiejąc ani jednego zdania. Zmieniał pozę na coraz wygodniejszą, coraz mniej tchórzliwą i coraz bardziej ozdobną, swobodną, wdzięczną. Ach, z jakąż przyjemnością przeszedłby się był po tym pokoju, tam i z powrotem.
Nagle posłyszał, że drzwi na górę otwierają się, schody trzeszczą i kilka osób schodzi na dół. Słychać było śmiech pani Laury, głos jej narzeczonego i jeszcze jakiejś osoby. Obecność ostatniej najbardziej zaniepokoiła Barykę. Do licha! Któż to jest taki?
Tymczasem trzy osoby, zstąpiwszy do holu, wesoło rozmawiały. Pan Barwicki żegnał się z narzeczoną, prosząc ją usilnie, żeby się zaraz położyła, — żeby nazajutrz nie męczyła się tak, jak dni poprzednich, gdyż będzie na balu źle wyglądać. Trzecia osoba zapewniała go, że »Lola« zaraz się położy. Cezary domyślił się, że to mówi matka pierwszego męża Laury, stara pani Kościeniecka. Siedział skulony na swej kanapie i przechodził istne tortury głupiego niepokoju. A nuż ten Barwicki będzie w tym saloniku czegoś szukał... A nuż ta starsza jejmość... W istocie kroki czyjeś zbliżyły się do drzwi biblioteki. Weszła pani Laura.

221