Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko to panu wytłomaczę. Opowiem. Panie! To już Nawłoć...
Kareta zatoczyła półkole wokrąg gazonu przed dworem i stanęła. Cezary dwornie ucałował rękę pani Laury i skłonił się przed nią nisko — nisko. Nie chciała wysiąść i z nikim się widzieć. Drzwiczki zatrzasnęły się i znowu głośno zachrzęściał żwir drogi, biegnącej dookoła gazonu. Wnet czarna kareta zniknęła w ciemnej czeluści szeregu drzew prastarych, jak namiętne, nie do wiary, senne przywidzenie.




Na kilka dni przed terminem zabawy w Odolanach pani Laura Kościeniecka wpadła do Nawłoci, »jak po ogień« — dla załatwienia pewnej, bardzo naglącej sprawy balowej. Wśród innych poleceń, które wydała Hipolitowi i Cezaremu, było jedno, specyalnie przeznaczone dla ucha ostatniego. Baryka wysłuchał pilnie tego zlecenia i odpowiedział niemym ukłonem. Ach, — odpowiedział jeszcze uśmiechem niedostrzegalnym, a przejmującym obydwoje rozmawiających dreszczem do szpiku kości.
Tegoż wieczora po kolacyi Cezary wcześnie udał się na spoczynek, mówiąc, iż cierpi na ból głowy. Nim ksiądz Anastazy i Hipolit przyszli do domu kancelaryjnego, gdzie mieściły się pokoje gościnne, już w oknie Baryki było ciemno. Widocznie spał. Nie chcąc mu przeszkadzać w pokonaniu migreny przez posilny sen, obadwaj cicho się sprawowali. Chodzili na paluszkach i wstrzymywali się od chrząkania. Lecz Cezary nie był tak znowu bardzo cierpiący. Pociemku,

217