Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy dźwięku tych wyrazów — »ta robe blanche«... — Cezary przez zemstę za wywieszenie w jego stronę tak czerwonego języka, iż mógłby był służyć za chorągiew bolszewicką, uśmiechnął się bestyalsko. Wtedy dziewoja cała stała się czerwona, jak dziesięć chorągwi bolszewickich, i majestatycznie, wolnym a posuwistym krokiem wyszła z pokoju.
— Gdzież ty idziesz, Karusia? — zmartwił się księżulo.
— Pannie Karolinie przykro jest słuchać tej piosenki... — szepnął Cezary księdzu do ucha.
— Doprawdy? A to już nigdy! Pary z ust nie puszczę! Ale dlaczego? Przecie to jest takie niewinne, a wesołe, — wiesz, Czaruś, — wesołe...
— Niewinność niewinnością, a jednak jest to przykre... To Caroline, Caroline...
— Pójdę ja po nią. Muszę ją przeprosić! A to ze mnie niezły kuzynek!...
Gdy ksiądz z panną Karoliną powrócił do stołowego pokoju, już Hipolit proponował po obiedzie nową wycieczkę, ażeby Cezary mógł przecież obejrzeć okolicę. Miał jechać ksiądz, panna Karolina, Cezary, ale już nie na waryackiej linijce, tylko na statecznej bryczce, a sam Hipolit konno na ulubionym gniadym »Urysiu«. Ksiądz Anastazy był zachwycony tym projektem, Cezary również, a panna Karolina spuściła z wyniosłości tonu i raczyła uśmiechać się z obłudnem umiarkowaniem. Zanim obiad dobiegł do ostatecznego likierowego końca, już dyspozycye zostały wydane, a w chwili powstania zbiorowego od stołu bryczka zajechała przed ganek. Sam Jędrek powoził parą nieposzlako-

180