Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skąd wyfraczony lokaj poprowadził ich wprost do łazienki. Myli się tam, czesali, oczyszczali z błota i dziwnie nadobni zjawili się w salonie. Lecz minęli ten salon i przeszli do następnego pokoju, gdzie stała duża szafa z książkami, bardzo pięknie pooprawianemi w skórę i safian. Tam siedział pan Barwicki z książką w ręku. Pani domu nie było.
— Widzisz... — znacząco mrugnął na Cezarego Hipolit. — Widzisz, jak tu pięknie...
— Prawda... — uśmiechnął się Cezary. — Miałeś racyę, mówiąc, że tu tak pięknie.
Pani Kościeniecka niepostrzeżenie zeszła ze schodów, które z holu wejściowego prowadziły na piętro. Była ubrana w skromną, modną suknię. Jej uroda zajaśniała teraz inaczej. Było dziwnie, niemal zdumiewająco patrzeć na nią tak odmienioną. Włosy pozbawione kapelusza, zalśniły pozłocisto, ramiona w wyciętej sukni odsłoniły się w przepychu linij doskonałych i w niepospolitej ich krasie. Odziana w miękie, niemal przejrzyste szaty, pani Laura była niepodobna do siebie samej. Uderzająco odmiennie przedstawiała się jej stopa w lakierowanym pantofelku, tasama stopa, co z tak sprężystą, żelazną mocą wpierała się w żelazo strzemienia. Łydki, obciągnięte szarym jedwabiem pończochy były teraz wysmukłe, jak u podlotka. Oczy tylko zostały tesame, szczere i prawdomówne. Natomiast usta były mniej istotne i szczere, gdyż zlekka pociągnięte barwiczką, przypominającą kolorem swym barwę owocu dzikiej róży.
Cezary siedział obok szafy bibliotecznej i przypatrywał się oprawom książek. Niektóre z tytułów,

172