Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Dotarłszy do najrdzenniejszej Polski, bo do stolicy, — Warszawy, — ani po drodze, ani w tem mieście Cezary Baryka nie znalazł szklanych domów. Nie śmiał o nie nawet nikogo zapytać. Zrozumiał, że zmarły ojciec boleśnie zeń przede śmiercią zażartował sobie. Jednak, — być może pod wpływem tej tak naiwnej legendy, a być może pod wpływem głównego jej bohatera »kuzyna Baryki«, Cezary postanowił wstąpić na medycynę w Warszawie. Nie miał swych bakińskich papierów, lecz po egzaminie dość pobieżnym został przyjęty i począł chodzić na wykłady. Z zapałem krajał truposze, uczył się osteologii, chemii, botaniki i t. p. Zawarł nowe znajomości z »Polakami« i dość sobie w tych nowych ludziach podobał, choć go nieraz swą »nieszczerością« ranili. Pod względem materyalnym wielce mu pomógł znajomy ojca nieboszczyka, pan Szymon Gajowiec, bardzo wysoki urzędnik w nowo kreowanem ministeryum skarbu, dał mu bowiem nieetatową posadę w swem biurze i nastręczył bardzo korzystne lekcye języka rosyjskiego w sferach wyższej oficeryi, pochodzącej z »Galicyi«. Ów pan Gajowiec szczególnie rozpytywał się o matkę Cezarego, którą

117