znał był bardzo dawno w mieście Siedlcach. Po wielekroć kazał sobie powtarzać o niej wszelkie szczegóły, wszystkie perypetye jej niedoli i śmierci.
Cezary z nadzwyczajną dokładnością wszystko to opowiadał temu nieznajomemu człowiekowi, a tamten z wytężoną uwagą wszystkiego słuchał, — ba! — słuchał ze łzami w oczach, a raz nawet, w trakcie opowieści o ostatnich dniach męczeńskich, gorzko zapłakał. Cezary nie mógł się domyśleć, czemu to tak jest, czemu ten jegomość, który jego matki nie widział od lat tylu, odkąd kraj porzuciła, tak się jej losem przejmuje i wzrusza. Ale pan Gajowiec, sztywny i wytworny biurokrata, stary kawaler, pedant i zimny służbista, sam mu to wytłómaczył, gdy tak pewnego razu sam na sam rozmawiali. Przyznał się w sposób spokojny i zimny, jakby mówił o finansowej sprawie, bez cienia afektacyi, wstydu fałszywego i fałszywej czułości, iż za dawnych swych lat kochał matkę Cezarego. Ją jednę kochał w swem życiu. Był wówczas biednym urzędniczkiem w siedleckiej »Pałacie«, to też nie mógł się równać z ojcem Cezarego, który nagle z Rosyi przyjechał, otoczony nimbem powodzenia. Wydano ją za lepszego konkurenta, — nic dziwnego... Któżby, jacy rodzice mogli byli odrzucić podobną partyę? Pojechała, jako młoda panienka, a oto teraz imię tylko z niej zostało. Pan Gajowiec sucho zapewnił Cezarego, iż nigdy nie uścisnął ręki jego matki, iż jej słowami nigdy swych uczuć nie wyznał. Raz... pewien list... ale to nie należy do rzeczy i nie wpłynęło na sprawę jej postanowienia.
To też niema w tem nic złego, iż synowi o tem
Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/129
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
118