Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tatku? — jak my ongi w Baku, — pięć, sześć pokojów, choćby tam już, — niech będzie! — kamiennych, niż te szklanki, ciągle opłókiwane w wodzie.
— Nigdy! Przenigdy! Okazuje się przecie, właśnie wskutek i wobec wynalazku naszego Baryki, że wyrazem bogactwa nie jest pieniądz, ani nagromadzenie wartości realnych, drogocennych przedmiotów i rzadkich fatałachów, tylko — zdrowie. Najbogatszy bankier, jaśnie wielmożny magnat, przejadłszy apetyt przepiwszy możność pragnienia, zrujnowawszy zdrowie nerwów nadużyciami, słyszy od lekarza radę: — trzeba, żeby jaśnie wielmożny pan zamieszkał na wsi, chodził w zgrzebnej bieliźnie, bez kapelusza i butów, żeby dostojny smakosz jadł chleb razowy, kaszę, rzepę, rzodkiew, pogryzał czosnek, — wystrzegał się, jak ognia wina, alkoholów, kawy, herbaty, frykasów, — żeby rozkazodawca robotników pracował w ogródku, — na słońcu, — motyką, rydlem, widłami, cepami, — żeby noktambulista, z dnia czyniący noc, wstawał wraz z ptactwem i szedł spać z kurami... Cóż to oznacza? Oto zdrowie, — apetyt i pragnienie, twardy sen po ciężkiej pracy fizycznej, — stało się jedynem bogactwem bogacza. A zdrowie zupełne da, zabezpieczy i podtrzyma właśnie dom szklany. Higiena, wygoda, absolutna czystość. Praca, spokój, zadowolenie wewnętrzne, wesołość. Do takiego schronienia przed srogością natury i jej strasznemi jadami, dla uzyskania i zabezpieczenia zdrowia fizycznego i duchowego będą dążyć właśnie burżuje. Boję się, że oni to rozwiną tak wielkie zapotrzebowanie szklanych domów, iż dla biedaków nie starczy. Na szczęście....

85