Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Baku posada, grosz, napływający do kiesy istną strugą, — dobrobyt, spokój, — wreszcie kraj ów, mlekiem i miodem płynący — powstrzymywały na miejscu. Zjawiło się nawet pewne przyzwyczajenie do tamecznego właśnie dobrobytu. Ciepły klimat, znakomite i nadzwyczajnie tanie południowe owoce, łatwość otrzymania za nijaki grosz przepysznych jedwabiów, taniość pracy ludzkiej, możność spędzania pory upałów na Zychu, wygoda i dostatniość urządzenia domowego — nie wypuszczały z tego kraju.
Nieświadomie, czy podświadomie trzymało jeszcze przywiązanie do całego układu stosunków, do przepotęgi carsko-rosyjskiej, na której siedziało się, jak mucha na uprzęży, ściskającej łeb i boki dzikiego, obcego rumaka. Tak to, z roku na rok marząc o powrocie do kraju, a jednocześnie porastając w złote i srebrne pióra, Seweryn Baryka całą duszę wkładał w synka, w zdrowego i zażywnego Czarusia. Chłopiec ten miał od najwcześniejszych lat najdroższe nauczycielki francuskiego, angielskiego, niemieckiego i polskiego języka, najlepszych, drogo płatnych korepetytorów, gdy poszedł do gimnazyum. Uczył się wcale nieźle, a raczej uczyłby się był znakomicie, gdyby rozkochani w nim rodzice nie przeszkadzali swemi trwogami i pieszczotami, czy aby się nie przepracowuje i nie wysila zanadto. W zacisznym gabinecie, wysłanym puszystym dywanem, tak puszystym, że w nim stopa ginęła, ojciec i syn spędzali jaknajczęściej rozkoszne sam na sam. Chłopiec pierwszoklasista, leżąc na piersiach ojca, z głową przy jego głowie, i ojciec, kołyszący się na bujającym fotelu, wcałowywali sobie z ust w usta tabliczkę mnożenia, bajkę francuską, którą srogi nauczyciel

9