Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raduski zarumienił się, rzucił okiem po półkach i najniespodziewaniej dla samego siebie rzekł:
— Proszę o sto arkuszy papieru listowego i pięćdziesiąt kopert.
Miał, jak to mówią, na końcu języka pytanie, jakąby książkę trzeba kupić dla osoby chorej, dla bardzo chorej, ale widok modnie uczesanego subjekta był tak daleki od treści jego myślenia, że pytanie wydało mu się wprost śmiesznem i niemożliwem Wyliczył pieniądze za papier, oddał winne ukłony księgarzom i, wewnętrznie rozzłoszczony na siebie o to, że się dobrowolnie skazał na kupno i dźwiganie zbytecznego sprawunku, jął przyglądać się półkom z książkami. Oczy jego biegły po tytułach, umieszczonych na grzbiecie niektórych druków, ale to bezcelowe błądzenie wzmagało tylko irytacyę. Skłonił się modnym żydowinom raz jeszcze i wyszedł.
Trzymając w ręce sznurek pakietu z kopertami, szedł teraz ulicą bez jasnego pojęcia, co robić dalej. Przyszła mu do głowy myśl, żeby nająć ze dwudziestu małych łobuzów, ustroić ich w dziwaczne kostyumy, wyuczyć byle jakiej roli i odegrać teatr przed oczyma chorego — ale i ten projekt odsunął. Czuł to jedno, że musi rozradować tego człowieka za jakąbądź cenę i w jakikolwiek sposób. Wtem, rzuciwszy oczyma na jedną z wystaw sklepowych, ujrzał za szybą dwa stare, zżółkłe autografy hetmańskie, jakiś bardzo dawny pieniądz, kilka rycin...
— Prawda, toż tu siedzi stara mumja... Do niego! — zdecydował się Raduski, otwierając z trudem drzwi sklepu.