ujął rękę Raduskiego, zaczął ją śmiesznie a mocno wstrząsać i mówić:
— Teraz pan zwiastuje mi taką rzecz. Proszę pana, ja nie jestem w stanie wypowiedzieć, nie jestem w stanie wypowiedzieć...
W pierwszej stancyjce dał się słyszeć łoskot drzwi szybko roztwartych i weszła przez nie kobieta, młoda jeszcze, prawie podlotek, nieładna, w sukni starej, zniszczonej, ale bardzo sympatyczna. Wstrzymała się raptem na widok gościa i mierzyła go ciekawem, zdumionem spojrzeniem. Pan Jan wstał i złożył jej ukłon. Grzybowicz jąkając się, wymówił cichym głosem jego nazwisko, potem ustąpił żonie miejsca, a sam stojąc przy jej krześle, zaczął opisywać całą historyę propozycyi, którą mu przed chwilą zrobiono. Wykład ten urywał co moment i o czemś rozmyślał. Niespodziewanie zaczął mówić do Raduskiego:
— Żona moja jest córką tutejszego urzędnika z gubernii. Zapaliliśmy się do siebie jeszcze w sztubie. Pomagała mi, gdy byłem na kursach i gdym patrzał głodowi prosto w ślepie...
— Antoś... — szepnęła żona.
— Nic, nic... Czekajno! Byliśmy w sekrecie zaręczeni. Rodzicom jej wcale to nie smakowało, gdyż odrzuciła kilku starających się konkurentów z «pozycyą socyalną». Tymczasem trafił się konkurent z nadzwyczajną «pozycyą»: profesor gimnazyalny, młody elegant i z dobrej familii. Wtedy ją papa i mama zaczęli namawiać argumentem postronkowo-rzemiennym...
— Antoś!
— A więc do bata rodzicielskiego! W mieszkaniu
Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/095
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.