Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czenie, sens i wartość schowane były w ślepej skrytce serca, zamkniętej nawet dla niespracowanej badaczki, dla owego życia wiecznego tułacza, — dla świadomości. Blaski słoneczne gasły na wyniosłych murach i znikały, jakby zstępując do grobów, w czarnej ziemi wykopanych. Dzień zwolna wlewać się począł w noc szarą.
Raduski wdział prędko swój lekki paltocik i ruszył na miasto. Ulice były puste, sklepy zamykano. Ciepłe przeciągi wiatru szły wzdłuż i wpoprzek Łżawca, topiąc do reszty śnieg zmokły, czarny, obracając bruki w topiele i bagna. Na dachach, szczytach murów, między drewnianemi budowlami, w okolicy śmietników i stajen wałęsała się para. Zewsząd leciały i płynęły strugi nie tyle wody, ile brudnej cieczy. Tam rynna, przed laty pęknięta, darzyła obfitą wilgocią ścianę przylegającą i brzydka plama z odcieniem zielonkowatym, niby głębokie rozranienie, gnoiła się na froncie starego domu. Gdzieindziej z pod urwanego tynku wyzierał znaczny plac rdzawych cegieł, jak żebra i wnętrzności awanturnika, uszkodzone w nocnej bijatyce. Raduski zaglądał w pewne dziedzińce i sionki, które, wydawało się, noc ogarnęła na wieczne władanie. Ze szczególnym pietyzmem zwiedził podwórze, gdzie onego czasu grywał w ekstrę. Brakowało tam aż do tej minuty kamieni, które wówczas wyrwano z bruku w celu oznaczenia met dla matki, rewizora i pitaków. Gdy stał na tem miejscu, zdało mu się, że w mury, okalające z trzech stron podwórze, bije dziecięcy krzyk towarzyszów i jego własny, że z drewnianej galeryi, biegnącej wokrąg dziedzińca, słychać prędkie kroki uczenic, które tam mieszkały, dwunastoletnich boginek o długich jedwabnych