Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Blade rumieńczyki ubarwiły jej zmarszczone jagody. Wkrótce jednak przyszła do siebie i pytlowała dalej, wszelako cichszym głosem i zwracając się do najbliższych sąsiadów:
— Kupili my na noc u bufeciarzów dwa kubki herbaty i po bułce, po kajzerce. Te bułki my wdrobili do herbaty i była wieczerza, a zapłaciło się za toto ośmnaście groszy. Spać nam kazał potjer na sali między chłopiskami. Tak my ta leżeli na drewnianych ławach z tobołami pod głową. Stękania było więcej, jak czego. Teraz my do wagonu, ale co ta może być z tego, to już nic nie wiem. Chyba że wyrzucą... My bez biletów jedziemy! — krzyknęła raptem z tak rozpaczliwą determinacyą, jak gdyby wyznawała publicznie, że jest morderczynią.
Pewien pasażer usunął się nieco i zrobił jej miejsce. Zaraz, wdzięcznie dygając, przysiadła, tobołek umieściła na kolanach i, splótłszy dłonie, objęła go rękami. Wypadek ten rozbił znowu fale jej elokwencyi. Wargi tylko pracowały bezdźwięcznie. Czasami padał z nich projekt jakiegoś zdania:
— Nie wiem nawet, co tu z nami może być takiego...
Ruch wagonu, atmosfera ciepło-duszna i spoczynek w trakcie wzruszeń — wnet uśpiły babinę. Oczy jej coraz bardziej zasłaniało bielmo, wargi ruszały się coraz wolniej, głowa szła w różne strony. Towarzyszka niedoli, pani Pisarkiewiczowa, stała niedaleko w grupie mężczyzn głośno rozprawiających i, wpatrzona w okno posępnie, ze ściśniętemi usty, milczała. Gdy bezwładnie opadnięta dolna warga wskazała, że jejmość wy-