Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na bok głowę, Raduski widział biust tego sąsiada, którego głos słychać było w całym wagonie. Wśród mnóstwa anegdot starych, jak jego futro i nie większą mających wartość, które wygłaszał tonem donośnym, żeby go mogła słyszeć przynajmniej połowa osób w przedziale, rudy obywatel wtrącał od czasu do czasu:
— A ty, parchu, bierz chałat w troki, pókim dobry i nie czekaj na moją ostatnią pasyę!
— Co pan się wtrącisz w nie swój interes... — krzyczał w odpowiedzi kilkunastoletni żydek, skromnie siedzący na końcu ławki. — Co pan jesteś fagas od wyrzucania ludzi z tego wagonu?...
Właściciel spłowiałego futerału robił minę, że nie słyszy. Opowiedział z talentem najbliższym sąsiadom nowy «kawał», a ledwie go skończył, wnet szepnął przyduszonym głosem:
— Idź stąd, żydzie starozakonny, bo, mówię ci, z kwikiem wieprzowym wylecisz. A do żydowskiego wagonu, śmierdzielu!
— Mnie i tu wolno, ja mam bulet!
— Choćbyś i miał bulet, to ja ci perswaduję, jak tkliwa matka rodzonemu dziecięciu, nie siedź koło mnie, skoro cię stąd wypycham, bo w przeciwnym razie będę zmuszony tak ci dać w oko, że cię wprost z tej ławki w białej trumience wyniosą na kirkut...
— Co pan myśli, czy ja tosamo nie mam pięści na oko?
Ledwie izraelita słów tych domówił, rozległ się krzyk jego, cały tłum osób, stojących wokoło ławki, zakołysał się na nogach...
— Gwałt! — wrzasnął żydek... — gaspadin konduktorze, co to jest... rozbój, rozbójnik, rabuś!