Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żeby pomścili śmierć towarzysza i żeby poszli pogrześć jego nagi trup. Wołał:
— Już go słońce żre, żołnierze, już go porwało w pazury. Leży Sam jeden przed wami wszystkimi, a nad nim słońce niezbłagane. Nie zlituje się nad nim słońce i ognia swego nie przygasi. Piach pod nim płonie od żaru. Krew się już wzdyma i skórę rozsadza. Komar i mucha ssie jego krew sprawiedliwą. Idźcież mu dół wykopać, żołnierzowi żołnierze! Cześć mu bratnią oddajcie!
Z szeregów odpowiedział mu głos:
— Cześć mu sam oddaj. I dół mu sam wykop. Już on nie żołnierz i nie towarzysz. Przypatrz się dobrze. Całymi batalionami idziemy w bitwę tej godziny, a on dla siebie jednego zwolnienie wyprosił. Sprawiedliwie mu uczynił los! Niechaj gnije pode skwarem.
Uderzyły bębny. Bataliony, wykręciwszy się sekcyami w prawo, twardym krokiem poszły wraz, w kierunku fortu orleańskiego. Widać było wielki ich, żelazny szyk, błysk karabinów. Wkrótce ich pył drogi i kurzawa dymu zasłoniła.
Krzysztof wrócił do przyjaciela. Wyciągnął z pochwy szablę swą i koniec jej twardo zanurzył w głębokość rany, zadanej sztyletem. Siadł na kamieniu i gadał do trupa:
— Taki to jest nasz Roncevalles, towarzyszu...
Nadszedł czas, że wstał z miejsca i począł wygrzebywać w lotnym piasku dół grobowy. Zrazu nagiemi rękoma, potem znalezionym ułamkiem czerepa granatu. Tęgo się zgrzał, dobrze spracował, nim nad