Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagłe wspomnienie oblało duszę... Toż przez to okienko wdarł się ciemną nocą złodziej-świętokradca, kraty porozginał i wyrwał, złupał nożem spróchniałą szafkę cyboryum i ukradł kielich złoty. Drżą jeszcze w uszach straszliwe sylaby słów kapelana, kiedy w niedzielny dzień stoi na nizkiej ambonie i opowiada ludowi z górskich wsi o tem, co się stało w świątyni. Blady, ze zwieszoną na piersi głową, usta sobie stułą zakrywa... A stuła mu w ręku drży.
Lud wszystek wzdycha i szlocha. Gdy księżyna wskazał z drżeniem na okno i wyłamane kraty, wszystkie się oczy na to okno obrócą, wybladłe milczenie zalega ciżbę. Oto rozwija sukienkę kielicha i pokazuje, że święte komunikanty złodziej w nią zawinął i na ołtarzu porzucił. Wtedy ów jęk i trwoga...
Lud pada na twarz i boi się wszystek, a grube mury kościoła w posadach swoich drżą. Któżby się zdziwił, któżby wyrzekał, gdyby sklepienie zwaliło się wówczas i wieża leżących przytłukła? A później a później... Kapelan po mszy wynosi monstrancyę i intonuje pieśń, a sam przez świętą Hostyę patrzy w tłum. Jest głuchoniema wiara w tym tłumie, że w takiej chwili kapłan wszystkie zbrodnie ludzkie widzi jak na dłoni. Ale milczy, milczy aż do grobu. Widzi oto w tej chwili człowieka, co kraty wyłamał i święte komunikanty w sukience od kielicha rzucił, widzi go jasno przed sobą, ale palcem wskazać nie może...
Serce struchlałego dziecka łomoce pod mundurem ułana i niewymowna trwoga żelaznemi obcęgi ściska piersi, gdy wchodzą tłumem szumnym w progi kościoła. Jakże wydaje się nizki i mały! jakże ubogi