Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem i o tem męstwie Sokolnickiego chce mieć swój własny sąd, wyważony z sumienia.
— Nie pora na to.
— Mnie zawsze pora.
— Nie! teraz pora iść na wały! Kto żyje! Czynić co każą.
Książę spochmurniał. Zaćmiła się jego twarz. Rzekł, wstając ze swego miejsca:
— Nie pora już na to, co tak ordynarnie zalecasz mi, mój rycerzu, ale tylko z tego względu, że podpisano konwencję: Warszawa będzie ustąpiona Austryakom.
— Kto podpisał!? — krzyknął Rafał, wyskakując z łóżka.
— Leż spokojnie.
— Za krew, co bluznęła z tysiąca kilkuset piersi na drodze raszyńskiej — ustąpienie!
— Leż spokojnie. Już wojska nasze idą na Pragę.
— Więc jestem jeniec?!
— Ranni w potrzebie raszyńskiej mają prawo po wyleczeniu się iść do swych brygad. Gdy się wyliżesz, pójdziemy obadwaj. A po drodze jeszcze ze sobą porozmawiamy. Teraz masz jeszcze gorączkowe w gębie i może dlatego brutalne słowa, a ja tego nie znoszę.
— Raczy książę przebaczyć...
— Nie jestem wcale obrażony, aczkolwiek lubię prowadzić roztrząsania bez krzyku.
— Kiedyż stąd wyjedziemy?
— Jak tylko i ty i twoi kamraci, a przynajmniej pewna ich garstka, będzie mogła stać na nogach.
— Czy nie wiadomo księciu, gdzie się obraca generał Sokolnicki?