Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rów. Razem dwa tysiące pięćset chłopa. Sześć armat. Możesz się tęgo bronić.
— Osobliwie, że będę miał staw i bagna za sobą, a do ustąpienia w razie porażki groblę... — mówił Sokolnicki z ironiczną przechwałką.
— Więcej dać nie można... — mruczał Fiszer. — Gdybyście byli otoczeni i wzięci w niewolę, Raszyn zostałby bez obrony.
— No, do bitwy tak zaraz nie przyjdzie. Austryacy nie decydują się zbyt szybko... — mówił książę. — Znam ich przecie. Co do grobli... to zapewne... Ale będziemy was wspierali. My tymczasem jeszcze podsypiemy nasz zakop raszyński. Chciałbym go przeciągnąć za drogę warszawską ku Michałowicom i nad staw raszyński, w drugą stronę. Ufortyfikujmy kościół, mur kościelny i domostwa żydowskie, skoro już tu koniecznie bronić się mamy.
Sokolnicki usiadł przy stole i za dyktandem Fiszera oraz Pelletiera pisał rozkaz dzienny. Książę podpisał go i zaraz wyszedł, prędko żegnając obecnych. Za nim Pelletier. Fiszer zebrał swoje papiery, naciągnął płaszcz na ramiona i miał się również ku wyjściu. Już we drzwiach stojąc, zwrócił się do generała brygady ze słowem:
— Szczęść Boże!
— Daj Panie Boże! — odrzekł brygadyer.
Po wyjściu generałów zawrócił co tchu do łóżka, na którem Rafał siedział w kucki, słuchając wszystkiego.
— Nie śpisz wasan? — mruknął Sokolnicki.
— Nie śpię, panie generale.