Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chociaż z drugiej strony te błota i rudawiska nie są do pogardzenia. Idą tak długim pasem i tak znakomicie nas bronią od osaczenia. Żaden szaniec nie oddałby tylu usług...
— Ach, dajże pokój!
— Proszę tylko spojrzeć. Za Jaworowem, niemal od Piaseczna zaczyna się nieprzebyta gać błotna, a idzie aż Bóg wie dokąd. Człowiek nie przebrnie tych moczarów, z wyjątkiem Raszyna i Michałowic, koń nie zgruntuje, chyba za Pruszkowem i pod Piasecznem. Ku Piasecznu nie pójdą z obawy przyparcia do Wisły. W Raszynie mamy szaniec, w Michałowicach™
— Ach, daj-że pokój! Stać nad tym rynsztokiem i czekać na los kraju, rozmyślając, w którem też miejscu nas obejdą i obskoczą...
— Mamy sumiennie rozstawione brygady konne aż do Błonia, do Woli i do Piaseczna. Obejść nas...
— Co to znaczy! Te brygady konne mogą nam tylko zwiastować, w którem miejscu przebyto bajora.
Młody, trzydziestoletni Francuz chwytał uchem obce mu dźwięki. Snadź coś rozumiał, bo kiedy niekiedy raptownie potakiwał. W pewnej chwili zaczął mówić prawie to samo, co Sokolnicki. Wywodził tak bez przerwy, aż do przybycia nowej osoby.
Był to Fiszer. Na jego widok książę wstał ze swego miejsca i, gorączkowo wyciągając rękę, mówił:
— Wciąż mię namawiają do oczekiwania w tej obmierzłej pozycyi. Nawet Sokolnicki, którego zawsze trzeba tenir par la basque, żeby zbyt daleko nie poszedł. Co powiesz nowego, generale?