Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wracam z Michałowic. Zmarzłem... — rzekł mały generał, zacierając siarczyście ręce.
Po chwili dodał:
— Trafił mi się tam pewien fugas Samios...
— No, no? — zapytali słuchacze.
— Pewien Polaczek galicyjski zemknął ku nam lasami na Komorów, na Janki, Wolicę. Przyszedł o północku do Michałowic w ubraniu chłopa, tak zaciapany, że ledwie go było widać. Wziąłem go na dobre spytki, bom podejrzewał, czy to czasem nie jaki znawca, ale nie! — dobre człeczysko. Powiadał mi detale.
Fiszer zbliżył się o kilka kroków do stoliczka i mapy. Zimnem i jakby martwem okiem patrzał na nią. Wreszcie rzekł niby do siebie:
— Mało nas, bardzo mało. Wiecie wy, mości panowie? — jeden na czterech.
— To niemożliwe! — krzyknął Sokolnicki.
— Jeden na czterech! — powtórzył Fiszer. — Dziewięćdziesiąt cztery dział wyszło już z Nadarzyna. To znaczy: trzy działa na nasze jedno.
— Mówiłem, że iść naprzód... — zaczął książę Józef ze zmarszczonem czołem i zduszoną w głosie rozpaczą.
Po chwili zwrócił się do Fiszera z kategorycznem pytaniem:
— Co mówisz?
— No, teraz już iść za późno. Trzeba było nie puścić ich za Pilicę, napaść od Inowłodza, czy Czerwonej Karczmy. Teraz niema już o czem...
— Tylem zyskał, że mi Gartenberg rozpędził milicyą w Rawie, zabrał kasę i magazyny. Mam raport.