Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przedarli, Krzysztof zobaczył kilkadziesiąt nagich kobiet, tańczących do taktu walenia pogrzebaczem w mosiężne rondle i miednice. Pod razami kolby i bagneta skakały dosyć sprawnie.
— Mniszeczki... — szepnął Wyganowski, mlaszcząc ustami. — Nie wszystkie, ale przeważna większość. Nie powiem, żeby to im nie sprawiało przykrości, iż w danej chwili nie potrzebują habitów, ale z drugiej strony nie widzę w nich śmiesznego uporu dziewic numantyńskich. Wprawdzie są wyjątki, ale o tem później...
W oczach jego, gdy to mówił, siedziało ponure szyderstwo. Dolna szczęka była wysadzona naprzód, a nozdrza drgały.
— Zostaniesz tu waćpan zapewne? — rzekł pieszczotliwie, zaglądając Krzysztofowi w oczy. — Bo ja, uważasz, jestem na służbie: komenderuję, sit venia verbo, tym... klasztorem. Chciałem powiedzieć inny wyraz, ale boję się obrazić twoje ucho.
— Nie zostanę tutaj — rzekł Cedro z przesadną wyniosłością.
— Czy podobna? — Ale cóż za przyczyna, jeśli godzien jestem?...
— Pragnąłbym przespać się, panie kapitanie.
— Przespać... taką uroczystość! Oh, c’est triste...
— Już bardzo dawno nie spałem.
— Ależ to doprawdy rzecz smutna... Więc śpij waćpani!
— Czy mogę tu gdziekolwiek, na korytarzu?
— Możesz.
Cedro oddał mu ukłon wojskowy.
— Czekaj, przeprowadzę cię i dam miejsce. Sły-